niedziela, 14 września 2014

Znaleźć sobie miejsce.

Jakie to zadziwiające, jak łatwo przyzwyczajamy się, do tego co mamy, co nas otacza, jak funkcjonujemy. Wpadamy w pewne tryby, które z czasem stają się zautomatyzowane, by żyło nam się lepiej.

Ostatni tydzień spędziłam poza domem, jednak czynnie pracując. To nie były wakacje. I muszę przyznać, że choć było to piękne miejsce (dom nad jeziorem), towarzyszów miałam świetnych (Tajemniczy, nasz kot i wielki pies), a do tego jeszcze kominek z którego korzystałam obficie, to nie czułam się tam dobrze.

I nie chodzi o to, że przedmioty były poukładane inaczej. Chodzi o totalny brak podstaw do funkcjonowania...klamki zostające w dłoni, totalna wilgoć w całym domu (zakładanie ubrań rano, naprawdę nie było przyjemne), brak miotły do zamiatania (bo ta która była to nie miotła), okamieniona wylewka uniemożliwiająca kąpiel (i na domiar złego to samo z prysznicem), a już dokumentnie w złe samopoczucie wprawił mnie internet, których działał jakby chciał, a nie mógł...skutkiem tego było, że na jeden dzień musiałam wrócić do siebie, żeby zrealizować założone działania...

Takich, podobnych i innych rzeczy było jeszcze wiele. A ból głowy po wspaniałym sobotnim dniu, spowodował, że naprawdę miałam ochotę spakować się czym prędzej i wracać do domu. Zastanawiałam się, czy nie skończę w szpitalu (choć nie uważam, żeby mogli mi pomóc bardziej, niż podając morfinę czego oczywiście by nie zrobili).

Tak się teraz zastanawiam...jakie to ważne, żeby w danym miejscu czuć się dobrze. I nie chodzi już nawet o to, czy możesz robić to co zaplanujesz czy nie. Raczej o energię miejsca...czasami jest tak, że jadę gdzieś i mogłabym tam zostać, przeprowadzić się, a czasami wiem, że już nigdy więcej nie wrócę.

Denerwuje mnie bylejactwo i trudno mi sobie z wachlarzem emocji, w odniesieniu do tego poradzić. Tak, ja jestem perfekcjonistką, być może dlatego jest mi jeszcze trudniej.

W każdym razie, ciesze się, że jestem już w domu, że mogę zając się moją pracą bo internet nie odmawia posłuszeństwa :)

A Tajemniczemu należy się pochwała za cierpliwość, bo odnoszę wrażenie, że faktycznie, jestem wtedy nieznośna...:|

A jak to jest u Was? Też tak macie?

poniedziałek, 8 września 2014

Manipulacja.

Dzieje się u mnie ostatnio wiele dobrego.
Jednak negatywne sytuacje, jako, bulwersujące mocno zapadają w mojej pamięci.

Nie wiem jak Wy, ja jestem bardzo wyczulona ma manipulację. Mam w sobie czujnik na manipulację od dziecka. Ludzie, którzy świadomie manipulują innymi, są przeze mnie zaklasyfikowani do grupy o nazwie "nie chce utrzymywać kontaktu".

I czasami zastanawiam się, jak to jest, że ludzie tak bardzo mogą się zmienić. Negatywnie.
Ktoś kto kiedyś był dla Ciebie wzorem, od kogo chcesz się uczyć po jakimś czasie przestaje być sobą. Być może to trudności życia, być może jakieś traumatyczne przeżycia ale wykorzystywanie ludzi, w bardzo świadomy sposób, żeby połechtać swoje ego to już naprawdę jest przesada.

poniedziałek, 1 września 2014

Czas to pieniądz.

Wydawało mi się, że w XXI wieku dla wszystkich jest to oczywiste. Sama wielokrotnie słyszałam to hasło kiedy byłam dzieckiem. Później stawiając pierwsze kroki w pracy, jeszcze jako nastolatka. Jest to więc dla mnie oczywiste. Jako, że tak bardzo osłuchałam się z tym hasłem, myślałam, że dla większości ludzi, szczególnie powyżej 40 roku życia również. Jakże się pomyliłam.

Miałam wczoraj okazję być na dużej imprezie. Było to świętowanie urodzin pewnego miejsca, które miało również na celu zaprezentowanie, wszystkich specjalistów, którzy tam pracują. Każdy specjalista miał opowiedzieć o swojej pracy, pozytywach z niej płynących dla klientów, dla kogo to jest, po co. Chodziło o rozreklamowanie tych działań, zarówno nowym klientom, jak i stałym, którzy do tej pory nie poznali poszczególnych dziedzin czy specjalistów. Był ustalony dokładny program, kto o czym mówi, o której godzinie. Program totalnie się rozjechał ale to jeszcze potrafię zrozumieć, zawsze przy imprezach, które są rocznicą puszczają emocje i nie do końca da się wszystko kontrolować.
Jednak tego, że prelegenci spóźniają się o 15 minut (mają 30 minut na opowiedzenie o swojej pracy), po czym w trzy minuty opowiadają o swojej pracy i uważają temat za wyczerpany, nie odpowiadają na zadawane przez potencjalnych klientów pytania jest dla mnie kompletnie niezrozumiały. Gdybym wiedziała, że na półgodzinne zaplanowane spotkanie (które ma mi przedstawić daną dziedzinę i pozytywy z niej płynące, specjalistę oraz ma być próbką tego, co tej specjalista robi) prelegent się spóźni, będzie nieprzygotowany i nie będzie wiedzieć co powiedzieć o sobie i o swojej pracy, w ogóle bym na takie spotkanie nie poszła tylko wybrała spotkanie z kimś innym.

Jak można tak nie szanować czasu innych, by na zorganizowaną imprezę przyjść jako prelegent kompletnie nieprzygotowanym? A przecież takie spotkanie nie wymaga wielkiego przygotowania-prelegenci mieli opowiedzieć o sobie i o swojej pracy. No to chyba każdy z nich wie coś o sobie i o tym, czym się zajmuje...no chyba, że to tacy "specjaliści".

Zupełnie nie rozumiem takiego podejścia. Ci ludzie, zachowując się w taki sposób, robią sobie absolutną antyreklamę. Nie wzbudzają zaufania, nie budują relacji jako specjaliści kompetentni w swojej dziedzinie. Uważam, że jeśli ktoś ma tak wystąpić, to lepiej, żeby nie występował wcale.


Czy Wy też spotykacie się z takimi sytuacjami?


Na szczęście, w niedzielę zadziało się też mnóstwo pozytywnych rzeczy :)

Rankiem praktyka jogi, w deszczu:) Po jej powrocie, miałam pyszne śniadanie-Tajemniczy zrobił leczo :) Wieczorem, po powrocie ze wspomnianej imprezy czekały mnie w domu same niespodzianki i przyjemności. Relaksująca kąpiel w olejkach eterycznych, sernik, który był pyszny, dwie pomadki, które oglądaliśmy ostatnio z Tajemniczym i postanowił mi je sprezentować, a potem oglądaliśmy komedię :) Poszłam spać zmęczona ale bardzo zadowolona :)


Kochanie dziękuję Ci za wspaniały weekend :*

sobota, 30 sierpnia 2014

Niekompetencja powodem dezinformacji.

W ciągu ostatnich kilku dni wiele rozmawiam o pracy, byłych miejscach pracy, zarządzaniu w firmach, kulturze organizacji itd. Siłą rzeczy, wiele słów pada odnośnie dyrektorów.
Niestety w mojej poprzedniej firmie, miałam ich dwóch i jeden bardziej niekompetentny od drugiego. Nie znali podstaw zarządzania relacjami, które znają (o dziwo!!) niektórzy licealiści (nawet tacy, którzy jeszcze nigdy nie pracowali). O reszcie nawet nie wspominam.
Okazuje się więc, że da się. Trzeba tylko chcieć i wziąć tę wiedzę do głowy.

Jako, że załatwiam ostatnio dużo spraw i kontaktuje się z różnymi ludźmi na stanowiskach kierowniczych czy dyrektorskich, moje obserwacje pogłębiają się.

Sytuacja w której znalazłam się w tym tygodniu powaliła mnie na kolana.
Byłam przekonana, że Pani kierowniczka żartuje.
Otóż jej pracownik dopuścił się rażącego niedopowiedzenia, a dokładniej niedopisania, którego efekty były dla mnie bardzo nieprzyjemne. Poszłam do Pani Kierownik i mówię o całym zdarzeniu. Najpierw zostałam wyśmiana, potem Pani usilnie bagatelizowała sytuację, potem stwierdziła, że skoro te metody nie działają, to zrzuci za całe zajście odpowiedzialność na mnie. I to był błąd. Ona uparcie, zmieniając metody, chciała mnie przekonać, że to nie jest żaden problem, a ja uparcie, stosując technikę zdartej płyty mówiłam jej, że dla mnie to problem. Ba!! Nie tylko dla mnie, dla wszystkich osób, które w podobnej sytuacji zostałyby potraktowane podobnie, to też byłby problem. Po 10 minutach takiej cudownej wymiany zdań, Pani stwierdziła, że weźmie moja sugestie pod uwagę ale (tamdadadam....werble, bo to tutaj właśnie padnie hit miesiąca) nie wie czy przekaże informacje wszystkich pracownikom, bo ich jest tak dużo...(wspomniane dużo to jak sądzę niewiele więcej niż 10 osób).

Rozumiecie to? 21 wiek. Era komputerów, a Pni Kierownik, zarządzająca zespołem, nie wie, jak przekazać zbiorczo jedną, krótką wiadomość. Nie wspomnę o tym, że w trakcie tej rozmowy była na skraju rozpłakania się. Co tylko pokazuje jej kompetencje na tym stanowisku.

ŻENADA!! Kto tych ludzi wybiera na takie stanowiska, skoro nie wiedza, że zbiorcze wiadomości, można np. WOW!! przekazać takim cudownym narzędziem jak skrzynka e-mail ???

Aż mi się cisnęło na usta, że mogę zaproponować Pani kierownik szkolenie z tego, jak się komunikować ze swoim zespołem :)

Nie wiem czy Wy też macie takie doświadczenia. Dla mnie jest oczywiste, że jeżeli w tym kraju, na kluczowych stanowiskach będą pracować osoby, które nie mają podstawowych umiejętności, to nic sią nigdy nie zmieni...zawsze będziemy takim poland-holand, którego nikt nie będzie kojarzyć...

-----------------------------
Po podzieleniu się z Wami moimi obserwacjami i wspaniałej praktyce power vinyasa yogi, zamierzam zajebiście spędzić ten dzień.
A Wy jakie macie plany?

sobota, 23 sierpnia 2014

Zazdrośni?

Moich obserwacji ciąg dalszy.

Nie wiem czy Wasze obserwacje są podobne. Ja dochodzę do wniosku, że ludzie nie lubią słuchać o sukcesach. Nie lubią także słuchać Ciebie wtedy, kiedy jest bardzo źle. Oczywiście nie mam na myśli prawdziwych przyjaciół, wieloletnich. Mam na myśli kolegów, znajomych. Takich ludzi, z którymi się czasami spotykacie, nie wiedzą o Was przysłowiowego "wszystkiego" ale lubicie spędzać razem czas.






I wygląda to mniej więcej talk. Jeśli dzieje się w Waszym życiu coś nowego. Zmieniacie pracę, zakładacie własną działalność, spodziewacie się dziecka, to są bardzo ale to bardzo ciekawi. Ciekawi co i jak po co, co chcecie zrobić i kiedy. Jeśli wszystko się utrzymuje i jest dobrze, temat przestaje interesować znajomych, pomimo tego, że przecież nadal się rozwija. Nie został wyczerpany. Jednak constans w postaci dobrej sytuacji, nie jest już tak intrygujący.
Kiedy jest źle, jesteście w kropce, spotyka Was w życiu kryzys okazuje się, że Wasi znajomi nie są zainteresowani. Nie chcą słuchać o "złym". Szybko zmieniają temat albo ograniczają spotkania. Czasami dowiadujecie się od nich bezpośrednio lub pośrednio od innych wspólnych znajomych, że nie chcą słuchać takich negatywnych informacji. Oczywiście ma to racje bytu w sytuacji, kiedy faktycznie obciąża się kogoś. Regularnie mówi się tylko o swoich problemach, a spotkania zaczynają wyglądać jak terapia albo konsultacje z psychologiem. Wtedy jasne, nawet przyjaciel ma prawo mieć dość. Ostatecznie terapeuci i psychologowie od czegoś na tym świecie są. I owszem, przyjaciel może być oparciem ale każdy człowiek ma swoje granicę i swoje problemy. Czasami nie jest w stanie udźwignąć czegoś ponad swoje siły.

Rzecz nie w tym, że ktoś nie potrafi słuchać "złego". Rzecz w tym, że coraz częściej zauważam, że ludzie nie potrafią słuchać o sukcesach. Nie mówię, już nawet o tym aby się z tego cieszyć. Nie potrafią o tym słuchać, nie potrafią o to pytać, nie potrafią się tym cieszyć. Sukces dla znajomych jest czymś...niewygodnym.

I jakie to dziwne, bo przecież powinniśmy cieszyć się z tego, co dobre dla innych. Sami chcielibyśmy doświadczać tej dobroci.
Przeraża mnie myśl, że niedługo będziemy tylko "gadać". Bo nie będzie już o czym rozmawiać. Zbyt wiele tematów będzie dla nas niewygodnych.
Osoby zakompleksione szczególnie nie radzą sobie z sukcesami innych. Odzywa się w nich zazdrość i poczucie nieporadności, beznadziejności, że ktoś ma a ja nie mam. Ktoś się odważył podjął ryzyko, a ja nie. Jakie to smutne, że będąc tak mądrymi istotami, wiedząc tak wiele o naszym funkcjonowaniu, tak niewielu z nas pracuje nad sobą...


A Wy? Jakie macie obserwacje?

czwartek, 21 sierpnia 2014

Dlaczego ludzie są ze sobą?

Zastanawiacie się czasami nad tym ?
Ja bardzo często.

Mam takie obserwacje, że jeśli ktoś wychowuje się w rodzinie, która hołduje bardzo konserwatywnemu sposobowi życia, to postrzeganie partnera, szczęścia w życiu i potrzeby posiadania dzieci jest szalenie dziwne.
Tym osobom wydaje się, że dom/mieszkanie, samochód, mąż/żona i dziecko, czasami jeszcze pies to szczyt szczęścia. Jak ma się to wszystko, ma się również gwarancje na bycie szczęśliwym. I wcale nie chodzi o to, kim jest Twój mąż, jak się z nim czujesz, czy podzielacie swoje pasje, lubicie podobnie spędzać czas, macie podobne poglądy i szczęście znaczy dla Was coś podobnego. Nie. Najważniejsze, to mieć papier, że jest się po ślubie i ma żelastwo na palcach, żeby wszyscy wiedzieli-mam męża. I kiedy okazuje się, że ma się to wszystko to gwarantuje szczęście, jakoś tego szczęścia nie ma...bo mam inne upodobania seksualne niż mąż, nienawidzę jego hobby i znajomych, a w ogóle to ja chcę podróżować po świecie, a on najchętniej siedziałby całe popołudnia przed TV. Niczym mi nie imponuje, nic mi się w nim nie podoba, nie pomaga w domu, a gdy mamy wolne nigdzie nie wychodzimy. A miało przecież być tak pięknie, bo papier, wspólne mieszkanie i kredyt na 30 lat miał gwarantować szczęście i błogostan...

Dla mnie to jest totalny odpał. I najlepsze jest to, że w tych rodzinach o związkach się nie rozmawia. W ogóle. Już nie wspominam o seksie, który oczywiście ma być po ślubie jak wspólne zamieszkanie. A potem wielki lament jak się okazuje, że nie tylko seksualnie (a seks jednak jest jednym z fundamentów związku, nie licząc ludzi aseksualnych) ale również osobowościowo i temperamentalnie nie jesteśmy do siebie dopasowani. W ogóle jak można brać na siebie tak wielki zobowiązanie jak kredyt na dom czy jego budowę na 30 lat, z człowiekiem, którego się w ogóle nie zna? Bo co można powiedzieć o mężczyźnie, z którym jest się 5 lat, jeśli widuję go 2 razy w tygodniu, przy stole jego rodziców? Nie mówię o zachodzeniu w ciąż,e zaraz po ślubie...bo ściąganie na siebie problemow finansowych, to jedno, a tworzenie nowego człowieka, który będzie ponosił konsekwencje naszego życia, to już coś zupełnie innego. Dlaczego ta nowa istota ma płacić za głupotę i niedojrzałość rodziców?


To w sumie tyle...takie mam przemyślenia, po jednym ze spotkań towarzyskich. I przeraża mnie, że tak naiwni i niedojrzali ludzie są pokolenia 1990+

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Jeden z najlepszych weekendów ever!

W weekend mieliśmy gościa. Weekend to zdecydowanie za krótko. To było moje pierwsze zetknięcie z nim na żywo. I nie pomyliłam się, facet jest świetny. Już po tym pierwszym spotkaniu wiem, że drzwi naszego domu zawsze będą dla Niego otwarte. W sobotę przegadaliśmy pół dnia i połowę nocy. Skutkiem czego był mój niedzielny zgon (brak snu mnie zabija).
Niedziela była dniem zwiedzania miasta (oj zobaczyłam rzeczy których nie widziałam nigdy wcześniej), pysznej kawy z pianką i słodkiej jak jasna cholera szarlotki, pysznego obiadu-pizza, której nie zjadłam zbyt wiele. Rozmowy, poznanie kolejnej nowej osoby, kupa śmiechu (ludzie się zadziwieni obracali za nami).

I ten weekend przywrócił mi wiarę w ludzi. Że są tacy, z którymi czujesz się tak dobrze. Masz o czym rozmawiać, śmiejesz się w głos i do łez. Jeden temat wchodzi na drugi...poruszasz miliony tematów niewiele z nich kończąc, bo nie ma czasu, bo jesteśmy ciekawi siebie, bo dochodzą wspomnienia...Nie pamiętam kiedy czułam się tak dobrze, z dopiero co poznanymi ludźmi. Ich elastyczność, szacunek, poczucie humoru i poczucie wartości, które pozwalało im na bycie sobą...wspaniała mieszanka...

Nie mogę się doczekać, kiedy znowu się spotkamy :)

Kochanie, dziękuję Ci :*

czwartek, 14 sierpnia 2014

Non, Je ne regrette rien

Wczoraj miałam ciężką rozmowę. Głównie ze względu na jej porę.
 
Jedno spotkanie za mną. Propozycja się podoba. Zatem jesteśmy umówieni, czekam do przyszłego tygodnia. Ustalimy wtedy termin spotkania i porozmawiamy o konkretach i terminach. Świetnie, bo zarówno miejsce, jak i klimat jest spójny z propozycją.

Zapadła też decyzja w sprawie innego projektu. I choć dzisiaj kto inny przejął kierowanie nim, to już dzisiaj zaczęliśmy ustalać termin. Wszystko jest na dobrej drodze.

W zależności od tego nad czym pracuję, lubię słuchać muzyki. Dzisiaj pod wpływem inspiracji padło na Edith Piaf. Dziwne. Nigdy jej nie słuchałam. Kiedy byłam dzieckiem, moja Mama była jej wielką fanką...czasami słuchała w domu. Jednak niezbyt długo. Od pewnego momentu słuchała na słuchawkach albo gdy mnie nie było w domu. Nie mogłam zdzierżyć tej muzyki, tak samo jak wszystkiego co jest choć trochę w stylu operowym. Lubię śpiew ale opera do mnie absolutnie nie przemawia. Zdecydowanie wolę teatr, jeśli chodzi o rodzaj sztuki. Dlatego tym bardziej byłam zdziwiona, jak postawiłam na jeden utwór, potem na kolejne dwa, a potem leciała już cała playlista (kocham YT). Przyznam, że pracowało mi się świetnie :)



źródło


W planach dalsza praca i joga :)

A Wy co dziś robicie? 

środa, 13 sierpnia 2014

Z ostatnich dni opowieści kilka.

Nie wiem jak Wy znosicie fluktuację ciśnienia, która nie opuszcza nas od kilku dni. Ja źle. Cały weekend byłam rozmemłana. Na nic nie miałam siły. Do tego moja alergia postanowiła mi o sobie przypomnieć. Bardzo dobitnie. Bez kartonu chustek nie ruszam się z domu. Nie tylko ze względu na katar ale także na łzawienie oczu, które naprzemiennie z wysuszeniem dostarczają mi wrażeń w ciągu dnia. Jest to szczególnie pomocne, kiedy ma się do napisania artykuł, odpowiedzenie na maile czy wysłanie kilka kolejnych...

Nic to. Jak stosuję czystek nieco pomaga, choć przerwanie kuracji nie było dobrym pomysłem. Powinnam go pić nawet gdy czuję się dobrze :)

Po wczorajszej wieczornej wyprawie do lasu i ashtanga jodze zrobiło mi się znacznie lepiej. Może to od stania na głowie ;) W każdym razie, nie wiem jak Was mnie miasto męczy. Szczególnie, że mieszkam w centrum więc hałas, smród i tłumy ludzi nie są mi obce. Szczególnie dla tych, co są w podobnej sytuacji polecam wieczorne wyjazdy do lasu. Kiedyś praktykowaliśmy z Tajemniczym leśne kolacje przy ognisku. Musimy do tego wrócić. Po wczorajszej jodze w lesie miałam energię by gadać do 12:00 i nie zasypiać ;) Dzisiaj, pomimo, ze alergia się odzywa bez problemu zwlekłam się z łóżka. Część pracy już wykonana, część przede mną. Zamierzam także zrobić dla Tajemniczego niespodziankę :) Potem jeszcze kilka tematów do załatwienia w mieście :)

Acha, jeszcze jedno. Taka pozytywna myśl na dzisiaj: nie zamykajcie przed sobą drzwi, które same się otwierają, nie zabierajcie sobie szans, które są dla Was. Przestańcie się bać i wątpić. Naprawdę nie warto!

piątek, 8 sierpnia 2014

Przeczytane: "Minimalizm. Żyj zgodnie z filozofią minimalizmu", Leo Babauta

Jestem świeżo po lekturze książki Leo Babauty "Minimalizm. Żyj zgodnie z filozofią minimalistyczną" więc jestem nastawiona bardzo entuzjastycznie. Zawsze prosto po podróży czy przeczytaniu dobrej książki wszystkie emocje działają na środowisko ze zdwojoną siłą :P






Książka odleżała swoje na dysku komputera. Szukając inspiracji stwierdziłam, ze dziś jest na nią dobry moment.
Czyta się ją bardzo szybko-bo nie jest długa, bardzo przyjemnie-bo jest napisana dla laika oraz bardzo prosto, bo jest maksymalnie minimalistyczna-prosta, bo chodzi o zrozumienie.

Zawiera kilka bardzo dobrych wskazówek na to jak być bardziej eko, mieć więcej czasy dla swoich bliskich i na czynności które uwielbiamy robić. Mówi tez o tym, co robić, żeby nie spędzać całego dnia na czynnościach, które nie są dla nas przyjemne. Myślę jednak, że to co najcenniejsze w tej książce to to, że pokazuje, jak każdego dnia trwonimy czas zasłaniając się licznymi wymówkami (bo szef mi kazał, bo w biznesie tak trzeba, bo wszyscy tak robią, bo co pomyślą inni, nie mam czasu, jestem zmęczony, muszę dokończyć projekt z pracy w domu...).

Wykreślcie ze słownika:
- muszę
- muszę być jak...
- nie da się


Wszystko się da. Książkę napisał mężczyzna z nadwagą, problemami ze zdrowiem i szóstką dzieci...dzisiaj robi to co lubi, ma dużo wolnego czasu, pracuje z domu i biega w maratonach...


Da się? Da się pytanie tylko, jak długo będziesz odkładać zrobienie pierwszego kroku na kolejne "jutro".


Szacuje, że przeczytanie jej zajmie, tym wolniejszym, trzy godziny.
To wartościowe trzy godziny :)

czwartek, 7 sierpnia 2014

Koncert gongów i mis tybetańskich w Kwietna :)

Będąc na Jodze przy Fontannie, dowiedziałam się o Kwietnej. Na koncert gongów i mis tybetańskich chodzimy z Tajemniczym bardzo chętnie. Już od kilku lat. Zatem gdy tylko dowiedziałam się o tym wydarzeniu, stwierdziłam, że nie ma się nad czym zastanawiać. Tym bardziej, że koncert odbywał się w niedziele czyli w dzień, kiedy Tajemniczy brał udział w Triatlonie (Iron Man). Pomyślałam, że po takim wysiłku, to będzie szczególnie dobra okazja, żeby się zrelaksował :)
Należy dodać, że do koncertu, w ramach gratisu dodawana była czarka herbaty :) Podawana piękny sposób :) I nie chodzi mi tylko o stronę wizualną ale też o poziom obsługi :)

W Kwietnej byliśmy pierwszy raz. Urzekło mnie to miejsce. Piękne z ogromną ilością zieleni. Kwietna to nie tylko herbaciarnia ale także kwiaciarnia. A właściwie kwiaciarnio-herbaciarnia, z tego co piszą u siebie na FB, jedyna na świecie:) Już na wstępie bardzo zaskoczyła mnie obsługa. Pani bardzo ciepło mnie przywitała. Profesjonalnie obsłużyła, przeprosiła za spóźnienie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio w Poznaniu, ktoś mnie obsłużył w tak profesjonalny i miły jednocześnie sposób. To była pierwsza z bardzo niewielu sytuacji, kiedy z potrzeby serca chciałam dać napiwek.

A tak odnośnie napiwków. Ja uważam, że nie daje się ich zawsze, tylko wtedy, kiedy obsługa była ponad przeciętna. Jeśli idę do restauracji i jestem obsłużona dobrze, uważam, że jest to absolutne minimum, jakie powinni reprezentować pracujący tam ludzie. Podstawa pracy w każdym miejscu, to wykonywanie jej dobrze. Wtedy nie daję napiwków. Jednak jeśli ktoś szczególnie zapadnie mi w pamięć swoim zachowaniem, poziomem obsługi, wtedy daję napiwki bardzo chętnie :)
Kiedyś ktoś mi powiedział, że napiwki powinno się dawać zawsze. Tylko dlatego, że nie musimy gotować, robić zakupów i ktoś podaje nam jedzenie pod nos. Ale chwila! Przecież to jest praca tych ludzi,prawda? Ktoś im za bycie kelnerem płaci. To tak, jakbym ja miała od swoich klientów dostawać napiwek do ustalonej kwoty za to, że ruszam tyłek i w ogóle idę do pracy...Trzeba mieć poczucie rzeczywistości.

Zatem Pani w Kwietnej otrzymała napiwek, czym zresztą była bardzo zdziwiona :) Ja spędziłam bardzo miło czas. I choć nie zostaliśmy na drugiej części koncertu, to mimo wszystko uważam, ze był to bardzo dobry czas :)

A kwietna prezentuje się mniej-więcej tak:













środa, 6 sierpnia 2014

Przeczytane: "Pokolenie KOLOSÓW"

Wiecie co to są KOLOSY? Nie? To taka impreza podróżników, która obchodziła w tym roku swoje piętnastolecie :) Wspaniała impreza, trwająca trzy dni. Zorganizował ją jeden człowiek-wpadł na taki pomysł i trwa w nim już tak długo...koniecznie musicie przeczytać o tym więcej :) Ta historia dodaje skrzydeł :)




Książka napisana w okazji obchodzonej rocznicy, to zbiór wspaniałych przygód, a także wywiad z twórca tej wspaniałej imprezy. Swoją droga wiele razy widziałam, w trakcie swojego pierwszego pobytu na Kolosach, organizatora i nie wpadłabym na to, że to jest ON. To szalenie skromny człowiek, która wtapia się w tłum. Moje wrażenia z tegorocznych KOLOSÓW, mogliście przeczytać tutaj. To był mój pierwszy raz, ponieważ zawsze w tym terminie wypadał mi zjazd.

Idea jest wspaniała, impreza jest fenomenalna, spotykani tam ludzie są genialni...a te historie...trzy dni, spędzone w hali od rana do wieczora, na wysłuchiwaniu opowieści podróżników...Ile razy miałam łzy w oczach, śmiałam się na głos i wracałam do swoich własnych wspomnień, z podróż z Tajemniczym.

Tak, podróże to jest to...


....a miało być o książce :) O książce nie ma co pisać, musicie ją przeczytać, jest genialna. Pokazuje, jak wiele człowiek może pokonać siłą woli...Pokazuje także, co to jest pasja.



Oczywiście w trakcie czytania miałam wiernego towarzysza-ja byłam w świecie podróży, a ona w świecie snów... :)

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Różności.

Lubię oglądać zdjęcia. Wszystkie. W necie, w czyimś albumie, na swoim kompie. To dla mnie najwspanialsza pamiątka, jaka może być :)

Często wracam do naszych wspólnych zdjęć. Z wakacji, z wydarzeń, w których bierzemy udział...:) Jest co oglądać :)
Ostatnio natrafiłam na kilka, takich nieuporządkowanych.

Herbata, jaką piliśmy u przyjaciół Tajemniczego. Swoją droga, to strasznie dawno u nich byliśmy...Za to jak ona cudownie wygląda...nie mogłam oderwać oczy od dzbanka, kiedy kwiat tej herbaty się otwierał :)




Taki prezent sprawiłam koleżance na nowe mieszkanie, przy okazji spotkania o którym pisałam tutaj. Prezent się spodobał a ja sama chętnie kupiłabym sobie taką filiżankę...mam jednak już swoje korytka :)




Ciastka, które próbnie robił Tajemniczy...wyszły pyszne, a co najciekawsze z "odpadów" czyli z resztek produktów, których używaliśmy do czegoś innego :) Czy to nie fenomenalne?



niedziela, 3 sierpnia 2014

Dom Bretanii-wygrana :)


Każdy z Was kto czyta mnie regularnie, pewnie pamięta moje wpisy o Domu Bretanii (tutaj o modzie i tutaj o winie). W czasie trwania Dni Kultury Francuskiej i Frankofonii były organizowane rozliczne spotkania. Na jedyny, z nich udało mi się wygrać wspaniałą paczkę, które zawierała kilka dobroci. Jednak najbardziej zapadły mi w pamięć oryginalne kanadyjskie ciasteczka...oszalałam na ich punkcie...są fenomenalne...Ich smak jest nieoczywisty są jednak baaaaardzo smaczne :) Jeśli nie mieliście okazji ich spróbować, to bardzo gorąco polecam :)




sobota, 2 sierpnia 2014

Przeczytane: "Wszystko jest po coś"


Moim zdaniem, okładka książki nie zachęca. Nie dlatego, że przedstawiony mężczyzna nie jest przystojny. zwyczajnie okładka nie zaciekawia. Nie zwróciłabym uwagi na tą książkę w księgarni. Jednak jej treść jak najbardziej zwraca uwagę i skłania do pochylenia się na sobą samym i swoim życiem.

Pozycja napisana w formie wywiadu rzeki. Nie unika trudnych pytań. Stawia odpowiedzi, które czasami zaskakują. Kilka razy się popłakałam w trakcie jej czytania.

Jest to pozycja, która pokazuje, że ludzka siła, tkwi w jego umyśle. W motywacji. Jeżeli w swojej głowie jesteś przegrany, to naprawdę jesteś. Jednak jeśli w swojej głowie widzisz szansę, wierzysz, że się uda...to się uda.

Devinette, myślę, że to bardzo dobra książka dla Ciebie :)

Polecam każdemu, kto właśnie stoi na rozdrożu w swoim życiu, waha się albo się pogubił.  To pozycja obowiązkowa. Ponieważ dzięki niej, żyje się łatwiej.

czwartek, 31 lipca 2014

Wizyta u weterynarza.

Jeśli macie w domu zwierzaki, to pewnie zgodzicie się ze mną, że wybór weterynarza jest ważny. Ja po adopcji naszego kociaka od razu wybrałam się do weterynarza. Oczywiście zrobiłam obszerny wywiad do jakiego iść, do jakiego nie. Wybrałam lecznicę. Na szczęście nie mam do niej daleko. Zależało mi na tym, by dodatkowo nie stresować długimi podróżami kota.

Na pierwsza wizytę zapisałam się do lekarza, który przyjmował wtedy, kiedy mogłam przybyć. Jak się okazało, był to ogromny błąd. Lekarka nie zauważyła połowy ważnych rzeczy, nie postawiła więc diagnozy, a naprawdę było co diagnozować. Po 2 tygodniach pojawiliśmy się w lecznicy ponownie. Tym razem u innego lekarza (podobnie, jak z wcześniejszym, ten akurat przyjmował w porze wieczornej). To była osoba, która wykryła wszystko to, czego nie wykryła poprzednia lekarz. Wtedy zdecydowałam, że jeśli iść do tej lecznicy, to tylko do doktor Katarzyny Marciniak. To kobieta, która nie boi się zwierząt, wie co robi, a dodatkowo jest szybka w działaniu więc zwierzęta możliwie najkrócej są w sytuacji, która nie jest dla nich przyjemna.

Tym razem, za naszą doktor czekałam prawie trzy tygodnie bo była na urlopie. Wiedziałam jednak, że nie pójdę do żadnego innego lekarza. Zaufanie to dla mnie podstawa. zarówno w przypadku specjalistów do jakich chodzę ze sobą, z kotem jak i polecam innym. Wiem, że do żadnego innego lekarza nie pójdę, chyba, że będzie to podbramkowa sytuacja.
Ta wizyta była trudna, był prawie godzinny poślizg, do tego było bardzo wiele rzeczy do zrobienia. Kot nie był zachwycony...




Jednak ja kolejny raz utwierdziłam się w przekonaniu, że doktor, którą ostatecznie wybrałam jest rewelacyjna...Radzi sobie nawet w trudnych sytuacjach, kocha zwierzęta, ma mnóstwo cierpliwości, nie jest agresywna, a do tego nigdy nie mam wrażenia, gdy u niej jestem, że się spieszy. Jeśli jakikolwiek specjalista ma taką postawę i daje mi to odczuć jest to dla mnie powód nr 1, żeby do niego nie wrócić. Poza tym stresuje mnie to, że idę do kogoś z problemem, a ten ktoś wyraźnie daje mi do zrozumienia, że ma innych pacjentów. W końcu ja też jestem pacjentem, który chce załatwiać, to z czym przyszedł. Tak jest z moją ginekolog...nawet jak mam cytologię załatwia mnie w 8 minut ale to temat na inną notkę ;)

W każdym razie, jeśli szukacie dobrego weterynarza w Poznaniu, to ja naprawdę bardzo mocno polecam naszą doktor :)

wtorek, 29 lipca 2014

Przeczytane: "Przeznaczenie nie omija Warszawy".

Książka, którą polecała mi Babcia Tajemniczego. Chętnie zabrałam się za jej lekturę, bo zazwyczaj Babcia czyta dobre książki :)

Książka napisana  w formie pamiętnika, wspomnień kobiety, która bardzo przysłużyła się Polakom i Żydom, w najgorszych dla nich czasach.
Redakcja wspomina, w kilku momentach, że można napotkać rozbieżności historyczne należy jednak pamiętać, że wspomnienia, nie mają na celu przedstawienia rzetelnej historii, a wrażenia, subiektywne odczucia.

Książkę czyta się bardzo dobrze. Jest napisana wspaniałym językiem. Pomimo tego, że do najcieńszych nie należy czyta się ją szybko i z przyjemnością. Nawet, jeśli nie znacie lub nie lubicie historii.

Szczególnie polecam tym, którzy lubią formę pamiętnikową. Pozycja warta przeczytania. Bo dzisiaj nie spotyka się wielu ludzi, którzy oddaliby życie za Ojczyznę.



poniedziałek, 28 lipca 2014

Sąsiedzi.

Jak zapewne wiecie z moich postów, mamy sąsiada. Rudego. Czasami zdarza mi się go spotykać, choć z moim Rudzielcem za bardzo jakoś nie rozmawia. Nie lubi wiatru i deszczu i jest typem obserwatora. Lubi tez spacerować schodząc na ziemie po drzewie :)




Mamy też drugiego sąsiada, który często nas podgląda :)
A Wy? Macie w pobliżu ciekawskich ?;>

sobota, 26 lipca 2014

Upał...

Były upały. Potem trzy dni burz, litrów wody z nieba i ciemności. Teraz dwa dni upału. A gdy jest upał mam ochotę  tylko na wodę, sok jabłkowy i to:





Nic nie orzeźwia tak dobrze jak własnoręcznie wyciśnięty sok z kwaśnych jabłek, pity wprost z lodówki :)

A Wy?

czwartek, 17 lipca 2014

Wartość czasu.

Kolejna refleksja dotycząca kontaktów międzyludzkich.

Każdy z nas ma znajomych, z którymi spotyka się od czasu do czasu. Rozmawia się z nimi na różne tematy. Jednak ja ostatnio się zorientowałam, że powoli zaczynam się stawać czyimś terapeutą.

Każdego z nas spotykają w życiu jakieś trudności. W pracy, w związku, z przyjaciółmi, z dziećmi...Jaki jest jednak sens ciągłego opowiada o tym na spotkaniach towarzyskich? I nie, nie chodzi o to, że ktoś mówi o problemach. Chodzi o to, że ktoś mówi stale o jednym i tym samym problemie, z jedną i tą samą osobą, w jednym i tym samym temacie...Jest problem rozumiem. To boli. Ciągłe opowiadanie o tym i brak podejmowanych działań by to zmienić-NIE ROZUMIEM.

Po co?

Męczy mnie już ciągłe wysłuchiwanie obelg na czyjś temat, tylko dlatego, że osoba, która je wypowiada nie potrafi usiąść i szczerze pogadać, skonfrontować się z problemem...

Też tak macie? Czy to tylko ja mam takie przypadki?;)

wtorek, 15 lipca 2014

Szacunek

Naszła mnie refleksja, już nie pierwszy raz na ten temat.
Jakiś czas temu koleżanka zaprosiła mnie do siebie na kulinarny wieczór. Zamysł był taki, że każdy zaproszony coś samodzielnie ugotuje (nie ważne co, ważne, żeby to nie było kupione, a przygotowana ilość starczyła dla 3-4 osób). W ten sposób każdy przyniósłby coś innego. Nawet gdyby samo danie było takie samo, to chociażby sposób jego przygotowania czy przyprawienia mogło spowodować, że smak byłby inny.

Jak jedyna przyszłam punktualnie. Później, jak się okazało, jako jedyna coś ugotowałam..., a właściwie to upiekłam :) z nieocenioną pomocą Tajemniczego, który jest absolutnym mistrzem...




Koledzy spóźnieni o 1,5 godziny. Koleżanki o 4 godziny...nie wspomnę już o tych, którzy nie przyszli, nie dając nawet znać, że ich nie będzie (deklarując wcześniej, że przyjdą).

Jakie to przykre. Ktoś organizuje spotkanie, poświęca na to swój czas...a inni kompletnie tego nie szanują. Dodatkowo zostało dla nas przygotowane zadanie specjalne, które było bardzo, bardzo wartościowe...niewiele osób o tym powiedziało i podziękowało. I najsmutniejsze jest to, że tych wszystkich ludzi, zna dłużej ode mnie...

Nie wiem co się dzieje z ludźmi, ze tak bardzo siebie nie szanują, są niesłowni...

Wy też to się z tym spotykacie?

poniedziałek, 14 lipca 2014

Filmowo...

Dawno mnie tutaj nie było. Działo się wiele. Nadrobię zaległości ale muszę to zrobić stopniowo :)

Zacznę od filmów, które widziałam w ciągu ostatnich 2 dni:


"Dożywocie"
Film szwedzkiej produkcji, kryminalny co Was pewnie nie zaskakuje. Opowiada o historii zabitego policjanta, który był wzorowym oficerem. W chwili zabójstwa, znika jego kilkuletni syn. Żona policjanta podejrzana o zabójstwo męża, z całkiem dobrym motywem, ma paranoję i zeznaje, że jakaś kobieta porwała jej syna...
Interesujący film :) Z końcem zapierającym dech w piersiach, który wywołał łzy.





"Bez jej zgody"
Film oparty na faktach. Bardzo podobny do filmu "Milczenie owiec". Z gwałtem w roli pierwszej i zmianą przepisów w tle. Pokazuje społeczne mechanizmy. Bardzo stary ale warty zobaczenia.





"Kandydat"
Film o utalentowanym prawniku, którego ojciec zginął w dziwnych okolicznościach. Syn chce rozwikłać sprawę. Zostaje wmanewrowany w machinę matactw i korupcyjnych działań...Walczy o swoją wolność i ujawnienie prawdy o śmierci ojca.






"Koszmar matki"
Film opowiadający o dziewczynie, która z powodu problemów i trudnej sytuacji rodzinnej co chwilę zmienia domy zastępcze i ośrodki opiekuńcze. Ma problemy psychiczne, na skutek których jest mistrzem manipulacji. Manipuluje głównie mężczyznami.
Bardzo interesujący film pokazujący jak nieograniczona jest wyobraźnia ludzka. Szczególnie jeśli chodzi o kliniczne przypadki.
A także jak ważną rolę w życiu nastoletnich chłopców pełnią hormony.






"Czarownice z Salem Falls"
...jak w w tytule o czarownicach. Rzucają czary, manipulując całym miasteczkiem. Jak Wam się bardzo nudzi, albo chcecie, żeby coś Wam gadało to można. Generalnie nie polecam.
Z gwałtem w tle.






"Silent City"
Dziwny, azjatycki, nietypowy. Opowiadający o marzeniach i poświęceniach by je zrealizować. Za każdą decyzje ponosi się odpowiedzialność. Czasami jest to bardzo bolesne.
Z gwałtem w tle.



"Ładny chłopak"
Niestety nie znalazłam plakatu. 
Opowiada o chłopaku, który zostaje mordercą (wiecie, słynne w USA strzelaniny w szkołach z kilkudziesięcioma ofiarami śmiertelnymi). 
Pokazuje, z jak potężnym piętnem żyją po tym fakcie jego rodzice i ich rodziny.
Nakłania do refleksji.




"Pokój 205"
...zaczyna się niewinnie-studentka wprowadza się do akademiku, do pokoju 205. Nie wiedzieć dlaczego od wielu lat nie był on  zajmowany.
Dziewczyna, która kiedyś w nim mieszkała zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach...
Taka trochę bajka, trochę horror z robalami w tle.
Jak Wam się nudzi, można. Szału jednak nie ma.






Po powrocie z dzisiejszej wieczornej jogi zjadłam kolację i zabrałam się za notkę.
Dla mnie filmy to dobre tło, do różnych działań, które nie wymagają wielkiego skupienia :) Dlatego jest ich tyle, a będzie jeszcze więcej :)

W tej chwili "oglądam" "Ahemrykanin" z Goerge'm Clooney'em.
Powoli się rozkręca...i pomimo, ze sceneria bardzo mi bliska (piękne Włochy), to jednak jakoś mi ta "powolność" filmu nie leży...





A jak u Was z filmami?;>

piątek, 13 czerwca 2014

Z cyklu Poznań wart poznania :)

Devinette, napisała mi kiedyś, że chciałaby abym ją informowała o ciekawych wydarzeniach które dzieją się w mieście.
Fakt, że właśnie trwa Malta Festiwal jest oczywisty dla większości poznaniaków. Co ja polecam z ich programu? Oczywiście jogę w ramach cyklu Aktywne poranki :) Jogę prowadzi wspaniała Ulla Wilczyńska-Kalak o której pisałam Wam bardzo wiele :) A oto kilka zdjęć z otwarcia sezonu czyli środy :)









O jodze przy Placu Wolności możecie poczytaj m.in. tu wraz z programem, tu i tu :) Żeby przyjść na jogę nie są Wam potrzebne żadne szczególne umiejętności. Nie musicie tez czynnie praktykować jogi. to co potrzebne to chęć do pracy z własnym ciałem, własna mata, coś do picia o okulary przeciwsłoneczne :) Warto nie zapomnieć o uśmiechu i pogodnym nastawieniu ;)


A poza jogą z Ullą jest jeszcze joga śmiechu z Piotrem:) Piotr chce aby Polska była roześmianym krajem. Używa jogi śmiechu nie tylko w celach profilaktycznych ale także terapeutycznych. Poczytać o nim możecie tu, tu, tu i tu. Bardzo interesująca postać :)


To co? Kiedy będziecie?;>

czwartek, 12 czerwca 2014

Środa pod znakiem spotkania z kumplem z czasów "młodości" ;)

Uwielbiam gościć u nas naszych znajomych i przyjaciół. Niestety nie zdarza nam się to często. Jednak w tym roku tych wizyt jest zaskakująco dużo w porównaniu do lat poprzednich ( choć nadal ta ilość jest zbyt mała).

W tym roku odwiedziła mnie koleżanka ze studiów (jedna z niewielu osób z którymi utrzymuję kontakt), kumpel Tajemniczego jeszcze z czasów szkoły podstawowej a szykuję nam się przylot kumpla Tajemniczego z Anglii, którego na żywo ja jeszcze nie miałam okazji poznać. Dlatego bardzo się cieszę, że zdecydował się nas odwiedzić :)

Wczoraj gościliśmy kumpla Tajemniczego, którego ostatnio widzieliśmy chyba  4 lata temu. I pomimo tego, ze nie dzieli ans duża odległość ich tryb życia powoduje, że bardzo rzadko są dostępni. Żałuję, że nie mieliśmy okazji spotkać się w komplecie...jeszcze nie mieliśmy okazji zobaczyć jego synka :) A jego żonę widziałam tylko raz, bardzo przypadła mi do gustu. Zrobiła na mnie szalenie pozytywne wrażenie...

I chociaż spotkanie było kilka razy przekładane (jeśli chodzi o konkretną godzinę) i odbyło się późno, bo po 20:00, ja stałam poprzednie 6h przy garach w kuchni, a upał powodował, że miałam ochotę jedynie na leżenie w wannie zimnej wody to szalenie się cieszę, że to spotkanie się ostatecznie odbyło. Położyłam się do łóżka, koło 2:00, szalenie zmęczona ale i zadowolona, że spotkanie doszło do skutku.

Miło jest porozmawiać z kimś, wymienić się doświadczeniami, wspomnieniami o wyjazdach i spostrzeżeniami z codziennego życia. Myślę, że o to własnie w relacjach międzyludzkich chodzi. Chodzi o dobrze spędzony czas, który będzie się wspominać z przyjemnością :)

Tak wyglądał stół na początku spotkania:





Takie niespodzianki otrzymaliśmy: azjatyckie słodycze (których jeszcze nie próbowaliśmy) oraz prospekt wspaniałych wycieczek do Azji (czy to jakaś sugestia?). Wygląda wspaniale, zawiera przepiękne zdjęcia...Ex Oriente Lux. Niestety, wszystkie wyloty do miejsc, które organizują są idealne wprost dla mnie :) Te miejsca są takie piękne. Zachęcam Was do sprawdzenia zarówno strony www jak i zaglądnięcia na FB są tam wspaniałe zdjęcia i bardzo ciekawe artykuły :)

Katalog możecie zamówić  lub zobaczyć go w formie elektronicznej :)



A jak Wam minęła środa?

wtorek, 10 czerwca 2014

Przeczytane: "Jak być asertywnym"

Kolejna książka od mojej Mamy. Przesłała mi ją już jakiś czas temu, w komplecie w dwiema innymi, dotyczącymi tej samej tematyki.

Chciałam się za nią zabrać ale albo było ciągle coś innego do przeczytania albo nie było czasu. W weekend ten czas się znalazł. Książkę pochłonęłam w trzy godziny. Czyta się ją fenomenalnie. Napisana językiem, który każdy zrozumie, z pełna bazą podstawowych informacji psychologicznych, co pozwala na solidne zrozumienie tematu.

Jeśli nie umiecie bronić swoich praw, negocjować, mówić "nie" to bardzo Wam polecam. Zdecydowanie powinna to być lektura szkolna.

niedziela, 8 czerwca 2014

Paradoks? :/

Mówi się, że pełna, szczęśliwa rodzina jest wtedy, kiedy ma się dzieci (lub chociaż jedno dziecko).

Jakie to smutne, że po imprezie zorganizowanej dla kilkuletniego malucha, na której znaczna część dorosłych przyszła ze swoimi pociechami, można było wśród zauważyć niewiele szczęśliwych ludzi...tylko dwie osoby...

Paradoks??

piątek, 6 czerwca 2014

Fascynujący wykład o polskim rapie.

Wczoraj miałam okazje być na wspaniałym wykładzie. Zastanawiałam się, czy trafi do mnie ten przekaz, tym bardziej, kiedy wykład się zaczął.

Jednak dr Anna Zawadzka czytała (nie był to wykład mówiony tylko czytany, co mnie kompletnie powaliło, bo nie byłam nigdy na takim wykładzie, gdzie prelegent czyta z kartek) w bardzo ciekawy sposób, poruszając mnóstwo wątków, dotyczących kreacji i rozwoju rapu w Polsce.

To zachwycające jak pięknie, w sposób naukowy można mówić o tej muzyce :) A dyskusja na koniec wykładu...rety coś wspaniałego, równie ciekawa jak sam wykład!! Coś takiego uwielbiam. po takich wykładach zawsze mi przykro, że era studiów już za mną ( a nowa przede mną więc nie ma co się martwić ;) ).

Wykład odbył się na Uniwestytecie im. Adam,a Mickiewicza:




Jestem pod ogromnym wrażeniem! Wykład był fascynujący, w ogóle mam nadzieje, że Pani Anna zrobi bardziej aktualne badania, o których będę miała możliwość posłuchać w przyszłości (dobrzy, gdyby nie była zbyt odległa). 



A Wy? Przeżyliście ostatnio coś fascynującego?

czwartek, 5 czerwca 2014

W tym tygodniu...

W tym tygodniu zrozumiałam sens otwierania Lidla od 7:00 a nie od 10:00 rano.

Doceniłam także super nowoczesne urządzenie zwane nawigacją.

Wzdychałam z tęsknotą do auta i bycia mobilnym.

Wściekłam się na tych mądrych, co postawili na wiadukcie zwężenie-betonowy tunel...;/ ekh...

Dowiedziałam się, że znalezienie klasycznego albumu do wklejania zdjęć to misja prawie niemożliwa...Jednak dzięki mojemu wyczuciu estetyki, a co za tym idzie upartości by nie godzić się na bylejactwo, znalazłam coś wspaniałego...Jeżeli jesteście z Poznania lub okolic i chcielibyście mieć pięknym klasyczny, spersonalizowany, zaprojektowany przez siebie album do wklejania zdjęć, bardzo polecam zakład fotograficzny Studio Fotograficzne Kołecki. Co prawda dopiero złożyłam zamówienie. Jak wygląda terminowość, jakość i ogólnie realizacja dam Wam jeszcze znać, kiedy do mnie przyjdzie :)


Spróbowałam maślanych ciasteczek z różą...prezent z Londynu o którym Wam pisałam, no wspaniałe i ten smak masła...;)

Nadrabiam małą ilość zjedzonych truskawek w zeszłym roku-jem je codziennie (a dzisiaj z talerzem bitej śmietany-uwielbiam!!)


Doszłam do wielu wniosków. Niekoniecznie wesołych i wiem, ze jutro czeka mnie coś, czego nie chcę doświadczyć. Temat odwlekam już długo i właściwie mogłabym się go nie podejmować ale to ryzykowne więc się podejmę, choć na samą myśl i czas jaki mi na to zleci robi mi się słabo...;/

A co u Was?;>

środa, 4 czerwca 2014

Przeczytane: "Czas na mnie..."

Książka pożyczona od mojej Mamy. Dowiedziałam się, że powinnam ją przeczytać. Chyba dlatego, ze temat śmierci jest tematem, z którym do dzisiaj nie do końca sobie radzę. Trochę się obawiałam, że książka będzie przytłaczająca, ciężka, dołująca...Takie emocje nie są mi potrzebne. Nie jestem masochistką.

Okazało się, że to jedna z najlepszych książek jakie czytałam w życiu. Nie jestem obiektywna, bo pamiętniki to forma, która najbardziej do mnie trafia. To książki warte zakupu. W opowiadania nie inwestuje wychodząc z założenia, że na książkę do której się nigdy nie wróci szkoda pieniędzy (odstępstwem od tej reguły są książki dotyczące statystyki niezbędne do zaliczenia egzaminów w trakcie studiów).



To dzieło jest napisane przez żonę znanego polskiego aktora. Opisuje jego charakter, sposób ich życia, jej poglądy oraz jego miłość do pracy. Nigdy nie powiedziałabym, że to był taki człowiek. Taki niedoceniony. Kompletnie. Tak zanurzony w świecie pracy, że zapomniał o rodzinie, która gdy on umarł została z niczym...Opisywane są losy pary, która żyje ze sztuki, która nie ma pieniędzy, nie wiąże końca z końcem, bo nie starcza do pierwszego. Nie starcza też dlatego, że ów żona przygarnia psy z ulicy. Pokazany jest obraz dramatu, kiedy to dom, w którym zaplanowało się swoja śmierć trzeba sprzedać, żeby spłacić długi albo nie wpakować się w kolejne.

Książka napisana z ironią, z humorem, ze szczerością. Porusza sferę o której rzadko myślimy, odpowiada na fundamentalne pytania dotyczące istnienia czy relacji z drugim człowiekiem oczami Agnieszki Kowalskiej.

Uważam, że bezwzględnie każdy powinien przeczytać to dzieło. Szczególnie ci, którzy wchodzą w relację z drugim człowiekiem.

Moje dwa bezwzględnie ulubione cytaty z tej książki:








Wspaniała książka. Pokłony dla autorki. Chciałabym Ją osobiście poznać.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Weekend jaki lubię.

Weekend, to zawsze mocno wyczekiwany przeze mnie czas. Jest wtedy chwila na leżenie w łóżku, jogę z rana w ogrodzie, spacer po mieście, spotkania ze znajomymi, przygotowywanie czasochłonnych posiłków (choć nie zawsze), pieczenie placka, wyjazd do rodziców i wiele innych :) Nie mówiąc już o tym, że mamy czas na to aby być razem i razem robić wiele rzeczy.

Sobota minęła pod znakiem czytania w łóżku. Padło na dwie pozycje: "Czas na mnie..." oraz "Jak być asertywnym". Zaczęłam także "Asertywność doskonała" ale dopiero w tramwaju pędząc na popołudniowe spotkanie.  Niedługo pojawią się recenzje.

Spotkanie typowo biznesowe. Znowu rozbija mnie to samo, pomimo tego, że nie jest to praca dla korporacji. Spotykamy się w konkretnym celu,  a nie padają konkretne dane, konkretne koncepcje ani konkretne pytania. Jak można pracować w taki sposób? Przecież logicznym jest, że jak się zakłada jakieś działanie marketingowe, to należy sobie zadać podstawowe pytania, chociażby takie jak: Czy to mi jest naprawdę potrzebne (tak racjonalnie, a nie że mam zachciankę "bo tak") ? Dlaczego uważam, że tak? Co chcę przez to działanie osiągnąć? Czy możliwe jest, że to działania doprowadzi mnie do postawionego celu?  I o ile rozumiem, choć nie do końca, że przedsiębiorca niekoniecznie potrafi sobie te pytania postawić, to uważam, że wykonawca (tym bardziej jeśli łączą go prywatne relacje z przedsiębiorcą) powinien takie pytania mu postawić, nieco poprowadzić za rękę. A tutaj? Nie! Działamy nieracjonalnie, bez odpowiedzi na powyższe pytania...bez celowości działań, które są bardzo czasochłonne, a często zwyczajnie drogie. Pomijam, że zbędne.

Strasznie mnie coś takiego irytuje...Brak planu, brak celu...brak strategii marketingowej w planowaniu strategii....Ach szkoda słów...I oczywiście, jestem perfekcjonistką i może dlatego tak ostro to oceniam i tak się burzę. Co nie zmienia faktu, że są to działania, z góry skazujące na klęskę i frustrację...

Poza tym "małym niuansem" spotkanie było bardzo sympatyczne:) Nieopodal miejsca w którym się spotkaliśmy, Pani malująca obraz:





Marzę o tym, by Tajemniczy wrócił do malowania, choć przy użyciu farb olejnych, nie ma możliwości by robić to w mieszkaniu. Sama tez chciałabym zacząć malować ale akwarelami.

Wcześniej wędrowały tam dwa koty, wygrzewając się na słońcu. Zupełnie jak mój rudzielec, który gdyby mógł zagarnąłby chyba wszystkie możliwe promienie słoneczne :)
Apropos kocicy, oto jak sobie radzi, by nie napić się za dużo ale na pewno się najeść (kocica z racji, że mało jak każdy kot pije, a jest gorąco dostaje suchą karmę rozmoczoną w wodzie):










niedziela, 1 czerwca 2014

Przeczytane: "Tajemnice Gór Izerskich"


Będąc w trakcie długiego weekendu majowego u moich rodziców, Tajemniczy kupił książkę o Górach Izerskich. Byliśmy tam kilka razy na spacerze i odczuwał brak gościnności tego miejsca...Bardzo go to frapowało, zdecydował więc, że musi poznać historię tego miejsca. Nie należy ona do wesołych, bowiem było to skupisko okolicznych obozów pracy...

Ja nie byłam aż tak bardzo ciekawa. Jednak Tajemniczy bardzo polecał przeczytania tej książki. A jak On coś poleca albo moja mama, tzn. że jest to pozycja obowiązkowa. 



Książka jest bardzo dobrze napisana, choć porusza bardzo ciężkie tematy. Jeżeli lubicie literaturę historyczną, to to jest coś zdecydowanie dla Was :) Pozycja wędruje teraz w rodzinie i wracają do mnie podobne opinie do mojej więc coś w tym jest :) A ja, chętnie przeczytałabym inne książki tego autora :)

sobota, 31 maja 2014

Domowy wtorek.

Wtorek zupełnie niespodziewanie stał się dniem wielkich porządków. Od wycierania kurzy, mycia sanitariatów, przeglądania szafek i ubrań, po porządkowanie naczyń w kuchni, odkurzanie, mycie podłóg i robienie prania. Dodatkowo schowałam wielkanocne ozdoby (tak były u nas do teraz, z tym, że w tym roku były to tylko świeczki) i zrobiłam nową.
W trakcie sprzątania lubię słuchać jakiegoś filmu, tym razem padło na serial "Jak poznałem Waszą matkę". A w międzyczasie robiłam orzeźwiającą niespodziankę dla Tajemniczego-galaretka z owocami. Trzy smaki, trzy kolory i truskawki :)






Po tym wszystkim nadszedł czas na zadbanie bardziej o wygląd mieszkania. Ścięłam bukiet piwonii. One przypominają mi dzieciństwo. Moja Babcia miała je na działce. Czasami zrywała mi je do domu :) Były dorodne i wspaniale pachniały :)






Przez cały dzień, Ruda korzystała z dobroci pogody i dogrzewała się na parapecie, przecież w mieszkaniu jest tak zimno....





A jak Wam minął wtorek?

piątek, 30 maja 2014

Ważne rozmowy i absurd komunikacyjny.

W poniedziałek miałam bardzo ważne spotkanie. Wstałam rano, zjadłam pyszne śniadanie. Uwielbiam takie orzeźwiające śniadania latem, kiedy jest gorąco. W ogóle w trakcie upałów mogłabym się ograniczyć do owoców, warzyw i wody niegazowanej.







Po śniadaniu zrobiłam paznokcie, ubrałam się i pędem na rozmowę. Rozmowę w miejscu, na którym mi zależy, które mi się bardzo podoba. Niestety nie miałam możliwości skorzystania z dojazdu autem, została więc komunikacja miejska. Wszystko świetnie, wszystko sobie wcześniej sprawdziłam i na wszelki wypadek wyjechałam godzinę wcześniej z domu, a nie pół, które miało być wystarczające. I na całe szczęście...O ile dojazd tramwajem połowę trasy to nie problem, o tyle drugie połowy pokonane autobusem to już wyzwanie. Autobus, w dzień pracujący koło 11:00 jeździ raz na godzinę!! Tego to się naprawdę nie spodziewałam...I nie są to wcale obrzeża miasta, gdyby ktoś z Was chciał spytać...Porażka.
Na miejsce dotarłam bez spóźnienia. Rozmowa przebiegła szalenie pozytywnie, w porównaniu do wcześniejszych jakie miałam okazje prowadzić. Trochę już ich było więc mam do czego porównywać. Maila z odpowiedzią na moje pytania dostałam szybciej niż się spodziewałam...jeszcze tego samego dnia :)

Z powrotem do domu był niezły problem...ponieważ okazało się, że na autobus musiałabym czekać ponad godzinę, na przystanku na którym nie ma budki, ławki a ja stałabym w szczerym słońcu...Nie jest fajnie nie mieć auta...;/

Wracając do domu, zobaczyłam jak wyglądają przystanki przy ul. Kórnickiej:








Nie wiem jak Wam, mnie się podobają :)


A jak Wam rozpoczął się tydzień?