sobota, 31 maja 2014

Domowy wtorek.

Wtorek zupełnie niespodziewanie stał się dniem wielkich porządków. Od wycierania kurzy, mycia sanitariatów, przeglądania szafek i ubrań, po porządkowanie naczyń w kuchni, odkurzanie, mycie podłóg i robienie prania. Dodatkowo schowałam wielkanocne ozdoby (tak były u nas do teraz, z tym, że w tym roku były to tylko świeczki) i zrobiłam nową.
W trakcie sprzątania lubię słuchać jakiegoś filmu, tym razem padło na serial "Jak poznałem Waszą matkę". A w międzyczasie robiłam orzeźwiającą niespodziankę dla Tajemniczego-galaretka z owocami. Trzy smaki, trzy kolory i truskawki :)






Po tym wszystkim nadszedł czas na zadbanie bardziej o wygląd mieszkania. Ścięłam bukiet piwonii. One przypominają mi dzieciństwo. Moja Babcia miała je na działce. Czasami zrywała mi je do domu :) Były dorodne i wspaniale pachniały :)






Przez cały dzień, Ruda korzystała z dobroci pogody i dogrzewała się na parapecie, przecież w mieszkaniu jest tak zimno....





A jak Wam minął wtorek?

piątek, 30 maja 2014

Ważne rozmowy i absurd komunikacyjny.

W poniedziałek miałam bardzo ważne spotkanie. Wstałam rano, zjadłam pyszne śniadanie. Uwielbiam takie orzeźwiające śniadania latem, kiedy jest gorąco. W ogóle w trakcie upałów mogłabym się ograniczyć do owoców, warzyw i wody niegazowanej.







Po śniadaniu zrobiłam paznokcie, ubrałam się i pędem na rozmowę. Rozmowę w miejscu, na którym mi zależy, które mi się bardzo podoba. Niestety nie miałam możliwości skorzystania z dojazdu autem, została więc komunikacja miejska. Wszystko świetnie, wszystko sobie wcześniej sprawdziłam i na wszelki wypadek wyjechałam godzinę wcześniej z domu, a nie pół, które miało być wystarczające. I na całe szczęście...O ile dojazd tramwajem połowę trasy to nie problem, o tyle drugie połowy pokonane autobusem to już wyzwanie. Autobus, w dzień pracujący koło 11:00 jeździ raz na godzinę!! Tego to się naprawdę nie spodziewałam...I nie są to wcale obrzeża miasta, gdyby ktoś z Was chciał spytać...Porażka.
Na miejsce dotarłam bez spóźnienia. Rozmowa przebiegła szalenie pozytywnie, w porównaniu do wcześniejszych jakie miałam okazje prowadzić. Trochę już ich było więc mam do czego porównywać. Maila z odpowiedzią na moje pytania dostałam szybciej niż się spodziewałam...jeszcze tego samego dnia :)

Z powrotem do domu był niezły problem...ponieważ okazało się, że na autobus musiałabym czekać ponad godzinę, na przystanku na którym nie ma budki, ławki a ja stałabym w szczerym słońcu...Nie jest fajnie nie mieć auta...;/

Wracając do domu, zobaczyłam jak wyglądają przystanki przy ul. Kórnickiej:








Nie wiem jak Wam, mnie się podobają :)


A jak Wam rozpoczął się tydzień?

czwartek, 29 maja 2014

Niedzielny Dzień Matki.

Niedzielę spędzaliśmy u Rodziców na obiedzie. Z okazji Dnia Matki, Mama Tajemniczego zorganizowała obiad, zapraszając swoją Mamę, którą my dowieźliśmy na miejsce. Jak zwykle wszystko co było ugotowane było pyszne...włącznie z deserami.

Mama Tajemniczego to moja prywatna Nigella Lawson. Imponują mi jej zdolności, nie tylko kulinarne ale także umiejętność pięknego przystrojenia stołu. Wszystko co się je jest smaczne i wspaniale wygląda. Na początku miałam kompleksy, że ja nie jestem taka dobra, teraz się z tym pogodziłam i nie stanowi to dla mnie problemu. Nawet nie usiłuję Jej dorównać. Za to cieszę się za każdym razem, kiedy tam jesteśmy, że mam okazję doświadczać tak pięknego i pysznego posiłku :)

Po pysznym obiedzie nadszedł czas na deser-jeden z moich ulubionych czyli truskawki, duuużo bitej śmietany i do tego bezy...mniam! Wszystko co ma owoce i bitą śmietanę już jest dla mnie smaczne :)

Do tego ta sceneria-las, obiad na tarasie, śpiewające ptaki, odwiedzające nas wiewiórki...Ile ja bym dała, żeby się wyprowadzić do domku w lesie... z dala od ludzi.

Do domu wróciliśmy wieczorem. Tajemniczy zdążył jeszcze zagłosować.


Mała fotorelacja:









A tak wyglądały przystawki:










A to placek drożdżowy z rabarbarem (albo z rabarberem, jak to widzieliśmy w poznańskim Real'u), który Tajemniczy upiekł dla swojej Mamy. Chyba Wam jeszcze nie pisałam, Tajemniczy stał się mistrzem w robieniu placków drożdżowych, nikt nie wypieka takich, jak On i nie jest to tylko moje zdanie....:)






Dzisiaj miałam bardzo ważne spotkanie. Przedstawione mi propozycje są zachęcające :) Spotkanie uważam za bardzo udane :)


A co Wy robiliście w niedzielę?

środa, 28 maja 2014

Sobotnie odwiedziny.

W sobotę przyjechała do mnie Kasia. Razem studiowałyśmy, choć znamy się relatywnie krótko, bo dołączyła do nas dopiero na czwartym roku studiów. Do tego zajęcia wyglądały tak, że nie było stałych grup więc czasu na poznanie się naprawdę nie było wiele.
Od początku się rozumiałyśmy. Kasia ujęła mnie swoją wytrwałością, słownością, zamiłowaniem do kierunku studiów i solidnością. Uwielbiałam robić z nią wszelkie projekty grupowe, co niektórych prowadzących przyprawiało o ból głowy (nawet gdy nie byłyśmy w tej samej grupie starałam się robić projekty razem z nią).
Jest to jena z niewielu osób ze studiów, z którą utrzymuje kontakt.

Odebrałam Kasię z Dworca Głównego koło południa. Zaskoczyła mnie prezentem jaki mi przywiozła. Będąc w delegacji, z Londynie pamiętała o mnie. Jakie to urocze:






Wyglądają tak pięknie, że jeszcze ich nie rozpakowałam...

Chciałabym, żeby zobaczyła maksymalnie dużo, jednak w taki sposób by nie korzystać z komunikacji miejskiej (miał być straszny upał, do tego nie chciałam, że wydawała pieniądze na bilety, które naprawdę nie są tanie).
Trasę ułożyłam więc w taki sposób, aby Kasia zobaczyła to, co ważne (z wyłączeniem wszelkich muzeów itp.) ale też, żeby wszystko było "po drodze". W jeden dzień ciężko jest pokazać całe miasto. Dlatego z dworca wybrałyśmy się od razu do Parku Wilsona, na końcu którego znajduje się Poznańska Palmiarnia, która liczy sobie 103 lata :) Akurat w sobotę, odbywała się akcja fundacji Animalia , która zachęcała do adopcji kotów. Z kilkoma pojawili się na miejscu:













Kociaki były urocze. Gdyby nie to, że nasz Rudzielec nie akceptuje innych kotów, na pewno któryś wróciłby ze mną do domu. Nawet Tajemniczy słysząc o tym, że były tam zwierzęta do adopcji, zdziwił się, że wróciłam z pustymi rękami.

Poza tymi zdjęciami, z samej Palmiarni zdjęć mam niewiele, bo byłyśmy pochłonięte rozmową:








Generalnie nie była to moja ostatnia wizyta w Palmiarni. Bardzo polecam wszystkim wybranie się tam. Można tam spędzić wiele czasu, w niektórych "strefach" poczytać książkę, a bilet nie jest drogi bo kosztuje 7zł i można tam siedzieć do oporu. Dla spragnionych jest także kawiarenka, której my akurat nie odwiedzałyśmy bo szkoda nam było czasu.
Po zwiedzaniu Palmiarni, usiadłyśmy w Parku Wilsona, żeby porozmawiać i tam czekała nas niespodzianka :) Przy ul. Głogowskiej otworzyła się nowa lodziarnia i obsługa lodziarni zastosowała promocję-darmowa degustacja :) Ja jadłam lody malinowo-śmietankowe. To były najlepsze lody jakie jadłam!! Niestety nie mogę teraz znaleźć ich w necie. Jak tylko to zrobię napisze Wam o nich, bo na pewno zaciągnę do nich Tajemniczego :)

Jako kolejne z miejsc wybrałam Stary Browar, ponieważ był po drodze :) Nasze Centrum Handlowe charakteryzuje się wspaniałym designem, za co zostało docenione na międzynarodowych konkursach, wielokrotnie zdobywając nagrody:

















A tak prezentuje się z środku:







To przepiękne Centrum Handlowe, które naprawdę warto zobaczyć ze względu na architekturę, zagospodarowanie przestrzeni wewnątrz i dziedziniec, który otwarty latem jest wspaniałym miejscem do odpoczynku :)
To tutaj odbywała się w zeszłym roku Joga, tzw. Joga przy Browarze z Weranda Take Away, która prowadziła znana już Wam z mojego bloga Ulla Wilczyńska-Kalak, najwspanialsza joginka w Poznaniu :)

Po tym jak pokazałam Kasi Stary Browar przeszłyśmy Deptak:




by dojść do Starego Rynku:











W Starym Rynku wybrałyśmy miejsce na obiad. Ponieważ pierwsze miejsce (Wielkie Żarcie) świeciło pustkami, wybrałyśmy się do Starego Młynku, o którym też  już u mnie mieliście okazję przeczytać :) Zjadłyśmy pyszny obiad i dostałyśmy orzeźwiającą wodę z miętą. Po tych pysznościach wybrałyśmy się do Kawiarni Kamea, o której tez już pisałam, na deser. Obydwie wybrałyśmy szarlotkę, z tym, że Kasia z lodami, a ja z puddingiem :) Była pyszna, bardzo polecam :)

Po pogaduchach w Kameii wybrałyśmy się w drogę powrotną czyli na Dworzec Główny. Kasia przyjechała niestety tylko na jeden dzień, a szkoda. Stwierdziłyśmy, że to zdecydowanie za mało, żeby się nagadać i musimy to powtórzyć :) Poza tym zapowiedziałam już Kasi, że musi wrócić na te pyszne lody i oczywiście, żeby zobaczyć trykające się koziołki :)


Po powrocie do domu, szybki prysznic, przebrałam się i poszliśmy do sąsiadów na proszoną kolację. Jedliśmy pyszne tosty z opiekacza, okraszone czerwonym winem, które było prezentem od nas. I choć byłam bardzo zmęczona a moje stopy wołały o wolne, to był to dla mnie wspaniały dzień! Zdecydowanie częściej muszę u siebie kogoś gościć. Dzięki wizycie Kasi miałam tyle pozytywnej energii, uśmiech nie schodził mi z twarzy i już nie mogę się doczekać jej kolejnej wizyty u mnie :)

A jak Wam minęła sobota?

piątek, 23 maja 2014

Między zgonem a kinem.

Środa była dla mnie strasznym dniem. Rano miałam rewolucje żołądkowe, a później halucynacje. Na szczęście wieczorem czułam się lepiej, a humor poprawiły mi kupione przez Tajemniczego truskawki. Kupił te smaczne ;)

Czwartek był dobrym dniem, czułam się bardzo dobrze, miałam ważne spotkani, którego efekt chyba nie będzie zadowalający (wszystko rozstrzygnie się w poniedziałek). Wieczorem oglądaliśmy film:




Szczerze mówiąc po filmie Allena spodziewałam się czegoś więcej. Film był zabawny ale gdybym poszła do kina, chyba bym żałowała. Pokazany piękny Rzym bardzo ubarwia scenerię filmu, nie ukrywam też, że aktorzy byli przystojni, a im ładniejszy aktor, tym przyjemniej ogląda się film.


Piątek to powtórka z rozrywki ze środy. Już w czwartek wieczorem bolała mnie głowa, budziłam się w nocy, nie minął mi ból głowy. Od samego rana ból nieustająco mnie męczył. Nie pomogły tabletki, rumianek, masowanie głowy ani maść rozluźniająca. Nienawidzę takiego stanu...Po zjedzonym śniadaniu usiłowałam sobie jakoś pomóc. Zrobiłam jogę, która pomogła na 15 minut...choć ból nie był już tak silny, jak wcześniej. Potem usiłowałam zasnąć, co nie było łatwe z sąsiadem wypróbowującym swój sprzęt muzyczny...

Do śniadania oglądałam film, który za bardzo nie polepszył mojego stanu:




Smutny film, chociaż z drugiej strony piękny. Obrazy szpitala psychiatrycznego są mi znane od dawna, jednak mimo wszystko zawsze robią wrażenie, nie są obojętne.


Do drugiego śniadania towarzyszył mi inny film, też ocierający się o zaburzenia głównej bohaterki, choć zupełnie inne:




Obraz uczennicy, zakochanej w nowym nauczycielu (którego gra przystojniak). Aby pozyskać zainteresowanie i miłość swojego wybranka morduje jego byłą żonę, która ma doprowadzić do jego przeprowadzki oraz zajmuje się jego córką. Poprzez koneksję ojca z dyrektorem szkoły zbliża się do nauczyciela, zostając jego asystentką...Film nie jest wybitny ale do posiłku, można włączyć ;)

A Wy polecacie coś interesującego ?

środa, 21 maja 2014

W fotograficznym skrócie.

Jakby ktoś z Was jeszcze tego nie wiedział, to nasza kocica uwielbia słońce. Wędruje razem ze słoneczną plamą w kuchni, a gdy ta zniknie, przenosi się na balkon...












Nasz kot jest także amatorem zakupów, to pierwszy pomocnik, choć raczej do jedzenia niż rozpakowywania:







My też mieliśmy okazję zjeść coś dobrego. Z okazji urodzin Tajemniczego, Mama zrobiła dla niego wspaniały tort :) A uwierzcie mi, że jeśli chodzi o torty to jest w tym absolutną mistrzynią. 






Kilka dni temu miałam okazję być na wykładzie Łukasza Jakóbiaka. Ludzi dopisało jak na żadnym innym wykładzie, było około 500 osób.












I to tyle, fotograficznie u mnie w ostatnim czasie :)

A co u Was?