sobota, 30 sierpnia 2014

Niekompetencja powodem dezinformacji.

W ciągu ostatnich kilku dni wiele rozmawiam o pracy, byłych miejscach pracy, zarządzaniu w firmach, kulturze organizacji itd. Siłą rzeczy, wiele słów pada odnośnie dyrektorów.
Niestety w mojej poprzedniej firmie, miałam ich dwóch i jeden bardziej niekompetentny od drugiego. Nie znali podstaw zarządzania relacjami, które znają (o dziwo!!) niektórzy licealiści (nawet tacy, którzy jeszcze nigdy nie pracowali). O reszcie nawet nie wspominam.
Okazuje się więc, że da się. Trzeba tylko chcieć i wziąć tę wiedzę do głowy.

Jako, że załatwiam ostatnio dużo spraw i kontaktuje się z różnymi ludźmi na stanowiskach kierowniczych czy dyrektorskich, moje obserwacje pogłębiają się.

Sytuacja w której znalazłam się w tym tygodniu powaliła mnie na kolana.
Byłam przekonana, że Pani kierowniczka żartuje.
Otóż jej pracownik dopuścił się rażącego niedopowiedzenia, a dokładniej niedopisania, którego efekty były dla mnie bardzo nieprzyjemne. Poszłam do Pani Kierownik i mówię o całym zdarzeniu. Najpierw zostałam wyśmiana, potem Pani usilnie bagatelizowała sytuację, potem stwierdziła, że skoro te metody nie działają, to zrzuci za całe zajście odpowiedzialność na mnie. I to był błąd. Ona uparcie, zmieniając metody, chciała mnie przekonać, że to nie jest żaden problem, a ja uparcie, stosując technikę zdartej płyty mówiłam jej, że dla mnie to problem. Ba!! Nie tylko dla mnie, dla wszystkich osób, które w podobnej sytuacji zostałyby potraktowane podobnie, to też byłby problem. Po 10 minutach takiej cudownej wymiany zdań, Pani stwierdziła, że weźmie moja sugestie pod uwagę ale (tamdadadam....werble, bo to tutaj właśnie padnie hit miesiąca) nie wie czy przekaże informacje wszystkich pracownikom, bo ich jest tak dużo...(wspomniane dużo to jak sądzę niewiele więcej niż 10 osób).

Rozumiecie to? 21 wiek. Era komputerów, a Pni Kierownik, zarządzająca zespołem, nie wie, jak przekazać zbiorczo jedną, krótką wiadomość. Nie wspomnę o tym, że w trakcie tej rozmowy była na skraju rozpłakania się. Co tylko pokazuje jej kompetencje na tym stanowisku.

ŻENADA!! Kto tych ludzi wybiera na takie stanowiska, skoro nie wiedza, że zbiorcze wiadomości, można np. WOW!! przekazać takim cudownym narzędziem jak skrzynka e-mail ???

Aż mi się cisnęło na usta, że mogę zaproponować Pani kierownik szkolenie z tego, jak się komunikować ze swoim zespołem :)

Nie wiem czy Wy też macie takie doświadczenia. Dla mnie jest oczywiste, że jeżeli w tym kraju, na kluczowych stanowiskach będą pracować osoby, które nie mają podstawowych umiejętności, to nic sią nigdy nie zmieni...zawsze będziemy takim poland-holand, którego nikt nie będzie kojarzyć...

-----------------------------
Po podzieleniu się z Wami moimi obserwacjami i wspaniałej praktyce power vinyasa yogi, zamierzam zajebiście spędzić ten dzień.
A Wy jakie macie plany?

sobota, 23 sierpnia 2014

Zazdrośni?

Moich obserwacji ciąg dalszy.

Nie wiem czy Wasze obserwacje są podobne. Ja dochodzę do wniosku, że ludzie nie lubią słuchać o sukcesach. Nie lubią także słuchać Ciebie wtedy, kiedy jest bardzo źle. Oczywiście nie mam na myśli prawdziwych przyjaciół, wieloletnich. Mam na myśli kolegów, znajomych. Takich ludzi, z którymi się czasami spotykacie, nie wiedzą o Was przysłowiowego "wszystkiego" ale lubicie spędzać razem czas.






I wygląda to mniej więcej talk. Jeśli dzieje się w Waszym życiu coś nowego. Zmieniacie pracę, zakładacie własną działalność, spodziewacie się dziecka, to są bardzo ale to bardzo ciekawi. Ciekawi co i jak po co, co chcecie zrobić i kiedy. Jeśli wszystko się utrzymuje i jest dobrze, temat przestaje interesować znajomych, pomimo tego, że przecież nadal się rozwija. Nie został wyczerpany. Jednak constans w postaci dobrej sytuacji, nie jest już tak intrygujący.
Kiedy jest źle, jesteście w kropce, spotyka Was w życiu kryzys okazuje się, że Wasi znajomi nie są zainteresowani. Nie chcą słuchać o "złym". Szybko zmieniają temat albo ograniczają spotkania. Czasami dowiadujecie się od nich bezpośrednio lub pośrednio od innych wspólnych znajomych, że nie chcą słuchać takich negatywnych informacji. Oczywiście ma to racje bytu w sytuacji, kiedy faktycznie obciąża się kogoś. Regularnie mówi się tylko o swoich problemach, a spotkania zaczynają wyglądać jak terapia albo konsultacje z psychologiem. Wtedy jasne, nawet przyjaciel ma prawo mieć dość. Ostatecznie terapeuci i psychologowie od czegoś na tym świecie są. I owszem, przyjaciel może być oparciem ale każdy człowiek ma swoje granicę i swoje problemy. Czasami nie jest w stanie udźwignąć czegoś ponad swoje siły.

Rzecz nie w tym, że ktoś nie potrafi słuchać "złego". Rzecz w tym, że coraz częściej zauważam, że ludzie nie potrafią słuchać o sukcesach. Nie mówię, już nawet o tym aby się z tego cieszyć. Nie potrafią o tym słuchać, nie potrafią o to pytać, nie potrafią się tym cieszyć. Sukces dla znajomych jest czymś...niewygodnym.

I jakie to dziwne, bo przecież powinniśmy cieszyć się z tego, co dobre dla innych. Sami chcielibyśmy doświadczać tej dobroci.
Przeraża mnie myśl, że niedługo będziemy tylko "gadać". Bo nie będzie już o czym rozmawiać. Zbyt wiele tematów będzie dla nas niewygodnych.
Osoby zakompleksione szczególnie nie radzą sobie z sukcesami innych. Odzywa się w nich zazdrość i poczucie nieporadności, beznadziejności, że ktoś ma a ja nie mam. Ktoś się odważył podjął ryzyko, a ja nie. Jakie to smutne, że będąc tak mądrymi istotami, wiedząc tak wiele o naszym funkcjonowaniu, tak niewielu z nas pracuje nad sobą...


A Wy? Jakie macie obserwacje?

czwartek, 21 sierpnia 2014

Dlaczego ludzie są ze sobą?

Zastanawiacie się czasami nad tym ?
Ja bardzo często.

Mam takie obserwacje, że jeśli ktoś wychowuje się w rodzinie, która hołduje bardzo konserwatywnemu sposobowi życia, to postrzeganie partnera, szczęścia w życiu i potrzeby posiadania dzieci jest szalenie dziwne.
Tym osobom wydaje się, że dom/mieszkanie, samochód, mąż/żona i dziecko, czasami jeszcze pies to szczyt szczęścia. Jak ma się to wszystko, ma się również gwarancje na bycie szczęśliwym. I wcale nie chodzi o to, kim jest Twój mąż, jak się z nim czujesz, czy podzielacie swoje pasje, lubicie podobnie spędzać czas, macie podobne poglądy i szczęście znaczy dla Was coś podobnego. Nie. Najważniejsze, to mieć papier, że jest się po ślubie i ma żelastwo na palcach, żeby wszyscy wiedzieli-mam męża. I kiedy okazuje się, że ma się to wszystko to gwarantuje szczęście, jakoś tego szczęścia nie ma...bo mam inne upodobania seksualne niż mąż, nienawidzę jego hobby i znajomych, a w ogóle to ja chcę podróżować po świecie, a on najchętniej siedziałby całe popołudnia przed TV. Niczym mi nie imponuje, nic mi się w nim nie podoba, nie pomaga w domu, a gdy mamy wolne nigdzie nie wychodzimy. A miało przecież być tak pięknie, bo papier, wspólne mieszkanie i kredyt na 30 lat miał gwarantować szczęście i błogostan...

Dla mnie to jest totalny odpał. I najlepsze jest to, że w tych rodzinach o związkach się nie rozmawia. W ogóle. Już nie wspominam o seksie, który oczywiście ma być po ślubie jak wspólne zamieszkanie. A potem wielki lament jak się okazuje, że nie tylko seksualnie (a seks jednak jest jednym z fundamentów związku, nie licząc ludzi aseksualnych) ale również osobowościowo i temperamentalnie nie jesteśmy do siebie dopasowani. W ogóle jak można brać na siebie tak wielki zobowiązanie jak kredyt na dom czy jego budowę na 30 lat, z człowiekiem, którego się w ogóle nie zna? Bo co można powiedzieć o mężczyźnie, z którym jest się 5 lat, jeśli widuję go 2 razy w tygodniu, przy stole jego rodziców? Nie mówię o zachodzeniu w ciąż,e zaraz po ślubie...bo ściąganie na siebie problemow finansowych, to jedno, a tworzenie nowego człowieka, który będzie ponosił konsekwencje naszego życia, to już coś zupełnie innego. Dlaczego ta nowa istota ma płacić za głupotę i niedojrzałość rodziców?


To w sumie tyle...takie mam przemyślenia, po jednym ze spotkań towarzyskich. I przeraża mnie, że tak naiwni i niedojrzali ludzie są pokolenia 1990+

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Jeden z najlepszych weekendów ever!

W weekend mieliśmy gościa. Weekend to zdecydowanie za krótko. To było moje pierwsze zetknięcie z nim na żywo. I nie pomyliłam się, facet jest świetny. Już po tym pierwszym spotkaniu wiem, że drzwi naszego domu zawsze będą dla Niego otwarte. W sobotę przegadaliśmy pół dnia i połowę nocy. Skutkiem czego był mój niedzielny zgon (brak snu mnie zabija).
Niedziela była dniem zwiedzania miasta (oj zobaczyłam rzeczy których nie widziałam nigdy wcześniej), pysznej kawy z pianką i słodkiej jak jasna cholera szarlotki, pysznego obiadu-pizza, której nie zjadłam zbyt wiele. Rozmowy, poznanie kolejnej nowej osoby, kupa śmiechu (ludzie się zadziwieni obracali za nami).

I ten weekend przywrócił mi wiarę w ludzi. Że są tacy, z którymi czujesz się tak dobrze. Masz o czym rozmawiać, śmiejesz się w głos i do łez. Jeden temat wchodzi na drugi...poruszasz miliony tematów niewiele z nich kończąc, bo nie ma czasu, bo jesteśmy ciekawi siebie, bo dochodzą wspomnienia...Nie pamiętam kiedy czułam się tak dobrze, z dopiero co poznanymi ludźmi. Ich elastyczność, szacunek, poczucie humoru i poczucie wartości, które pozwalało im na bycie sobą...wspaniała mieszanka...

Nie mogę się doczekać, kiedy znowu się spotkamy :)

Kochanie, dziękuję Ci :*

czwartek, 14 sierpnia 2014

Non, Je ne regrette rien

Wczoraj miałam ciężką rozmowę. Głównie ze względu na jej porę.
 
Jedno spotkanie za mną. Propozycja się podoba. Zatem jesteśmy umówieni, czekam do przyszłego tygodnia. Ustalimy wtedy termin spotkania i porozmawiamy o konkretach i terminach. Świetnie, bo zarówno miejsce, jak i klimat jest spójny z propozycją.

Zapadła też decyzja w sprawie innego projektu. I choć dzisiaj kto inny przejął kierowanie nim, to już dzisiaj zaczęliśmy ustalać termin. Wszystko jest na dobrej drodze.

W zależności od tego nad czym pracuję, lubię słuchać muzyki. Dzisiaj pod wpływem inspiracji padło na Edith Piaf. Dziwne. Nigdy jej nie słuchałam. Kiedy byłam dzieckiem, moja Mama była jej wielką fanką...czasami słuchała w domu. Jednak niezbyt długo. Od pewnego momentu słuchała na słuchawkach albo gdy mnie nie było w domu. Nie mogłam zdzierżyć tej muzyki, tak samo jak wszystkiego co jest choć trochę w stylu operowym. Lubię śpiew ale opera do mnie absolutnie nie przemawia. Zdecydowanie wolę teatr, jeśli chodzi o rodzaj sztuki. Dlatego tym bardziej byłam zdziwiona, jak postawiłam na jeden utwór, potem na kolejne dwa, a potem leciała już cała playlista (kocham YT). Przyznam, że pracowało mi się świetnie :)



źródło


W planach dalsza praca i joga :)

A Wy co dziś robicie? 

środa, 13 sierpnia 2014

Z ostatnich dni opowieści kilka.

Nie wiem jak Wy znosicie fluktuację ciśnienia, która nie opuszcza nas od kilku dni. Ja źle. Cały weekend byłam rozmemłana. Na nic nie miałam siły. Do tego moja alergia postanowiła mi o sobie przypomnieć. Bardzo dobitnie. Bez kartonu chustek nie ruszam się z domu. Nie tylko ze względu na katar ale także na łzawienie oczu, które naprzemiennie z wysuszeniem dostarczają mi wrażeń w ciągu dnia. Jest to szczególnie pomocne, kiedy ma się do napisania artykuł, odpowiedzenie na maile czy wysłanie kilka kolejnych...

Nic to. Jak stosuję czystek nieco pomaga, choć przerwanie kuracji nie było dobrym pomysłem. Powinnam go pić nawet gdy czuję się dobrze :)

Po wczorajszej wieczornej wyprawie do lasu i ashtanga jodze zrobiło mi się znacznie lepiej. Może to od stania na głowie ;) W każdym razie, nie wiem jak Was mnie miasto męczy. Szczególnie, że mieszkam w centrum więc hałas, smród i tłumy ludzi nie są mi obce. Szczególnie dla tych, co są w podobnej sytuacji polecam wieczorne wyjazdy do lasu. Kiedyś praktykowaliśmy z Tajemniczym leśne kolacje przy ognisku. Musimy do tego wrócić. Po wczorajszej jodze w lesie miałam energię by gadać do 12:00 i nie zasypiać ;) Dzisiaj, pomimo, ze alergia się odzywa bez problemu zwlekłam się z łóżka. Część pracy już wykonana, część przede mną. Zamierzam także zrobić dla Tajemniczego niespodziankę :) Potem jeszcze kilka tematów do załatwienia w mieście :)

Acha, jeszcze jedno. Taka pozytywna myśl na dzisiaj: nie zamykajcie przed sobą drzwi, które same się otwierają, nie zabierajcie sobie szans, które są dla Was. Przestańcie się bać i wątpić. Naprawdę nie warto!

piątek, 8 sierpnia 2014

Przeczytane: "Minimalizm. Żyj zgodnie z filozofią minimalizmu", Leo Babauta

Jestem świeżo po lekturze książki Leo Babauty "Minimalizm. Żyj zgodnie z filozofią minimalistyczną" więc jestem nastawiona bardzo entuzjastycznie. Zawsze prosto po podróży czy przeczytaniu dobrej książki wszystkie emocje działają na środowisko ze zdwojoną siłą :P






Książka odleżała swoje na dysku komputera. Szukając inspiracji stwierdziłam, ze dziś jest na nią dobry moment.
Czyta się ją bardzo szybko-bo nie jest długa, bardzo przyjemnie-bo jest napisana dla laika oraz bardzo prosto, bo jest maksymalnie minimalistyczna-prosta, bo chodzi o zrozumienie.

Zawiera kilka bardzo dobrych wskazówek na to jak być bardziej eko, mieć więcej czasy dla swoich bliskich i na czynności które uwielbiamy robić. Mówi tez o tym, co robić, żeby nie spędzać całego dnia na czynnościach, które nie są dla nas przyjemne. Myślę jednak, że to co najcenniejsze w tej książce to to, że pokazuje, jak każdego dnia trwonimy czas zasłaniając się licznymi wymówkami (bo szef mi kazał, bo w biznesie tak trzeba, bo wszyscy tak robią, bo co pomyślą inni, nie mam czasu, jestem zmęczony, muszę dokończyć projekt z pracy w domu...).

Wykreślcie ze słownika:
- muszę
- muszę być jak...
- nie da się


Wszystko się da. Książkę napisał mężczyzna z nadwagą, problemami ze zdrowiem i szóstką dzieci...dzisiaj robi to co lubi, ma dużo wolnego czasu, pracuje z domu i biega w maratonach...


Da się? Da się pytanie tylko, jak długo będziesz odkładać zrobienie pierwszego kroku na kolejne "jutro".


Szacuje, że przeczytanie jej zajmie, tym wolniejszym, trzy godziny.
To wartościowe trzy godziny :)

czwartek, 7 sierpnia 2014

Koncert gongów i mis tybetańskich w Kwietna :)

Będąc na Jodze przy Fontannie, dowiedziałam się o Kwietnej. Na koncert gongów i mis tybetańskich chodzimy z Tajemniczym bardzo chętnie. Już od kilku lat. Zatem gdy tylko dowiedziałam się o tym wydarzeniu, stwierdziłam, że nie ma się nad czym zastanawiać. Tym bardziej, że koncert odbywał się w niedziele czyli w dzień, kiedy Tajemniczy brał udział w Triatlonie (Iron Man). Pomyślałam, że po takim wysiłku, to będzie szczególnie dobra okazja, żeby się zrelaksował :)
Należy dodać, że do koncertu, w ramach gratisu dodawana była czarka herbaty :) Podawana piękny sposób :) I nie chodzi mi tylko o stronę wizualną ale też o poziom obsługi :)

W Kwietnej byliśmy pierwszy raz. Urzekło mnie to miejsce. Piękne z ogromną ilością zieleni. Kwietna to nie tylko herbaciarnia ale także kwiaciarnia. A właściwie kwiaciarnio-herbaciarnia, z tego co piszą u siebie na FB, jedyna na świecie:) Już na wstępie bardzo zaskoczyła mnie obsługa. Pani bardzo ciepło mnie przywitała. Profesjonalnie obsłużyła, przeprosiła za spóźnienie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio w Poznaniu, ktoś mnie obsłużył w tak profesjonalny i miły jednocześnie sposób. To była pierwsza z bardzo niewielu sytuacji, kiedy z potrzeby serca chciałam dać napiwek.

A tak odnośnie napiwków. Ja uważam, że nie daje się ich zawsze, tylko wtedy, kiedy obsługa była ponad przeciętna. Jeśli idę do restauracji i jestem obsłużona dobrze, uważam, że jest to absolutne minimum, jakie powinni reprezentować pracujący tam ludzie. Podstawa pracy w każdym miejscu, to wykonywanie jej dobrze. Wtedy nie daję napiwków. Jednak jeśli ktoś szczególnie zapadnie mi w pamięć swoim zachowaniem, poziomem obsługi, wtedy daję napiwki bardzo chętnie :)
Kiedyś ktoś mi powiedział, że napiwki powinno się dawać zawsze. Tylko dlatego, że nie musimy gotować, robić zakupów i ktoś podaje nam jedzenie pod nos. Ale chwila! Przecież to jest praca tych ludzi,prawda? Ktoś im za bycie kelnerem płaci. To tak, jakbym ja miała od swoich klientów dostawać napiwek do ustalonej kwoty za to, że ruszam tyłek i w ogóle idę do pracy...Trzeba mieć poczucie rzeczywistości.

Zatem Pani w Kwietnej otrzymała napiwek, czym zresztą była bardzo zdziwiona :) Ja spędziłam bardzo miło czas. I choć nie zostaliśmy na drugiej części koncertu, to mimo wszystko uważam, ze był to bardzo dobry czas :)

A kwietna prezentuje się mniej-więcej tak:













środa, 6 sierpnia 2014

Przeczytane: "Pokolenie KOLOSÓW"

Wiecie co to są KOLOSY? Nie? To taka impreza podróżników, która obchodziła w tym roku swoje piętnastolecie :) Wspaniała impreza, trwająca trzy dni. Zorganizował ją jeden człowiek-wpadł na taki pomysł i trwa w nim już tak długo...koniecznie musicie przeczytać o tym więcej :) Ta historia dodaje skrzydeł :)




Książka napisana w okazji obchodzonej rocznicy, to zbiór wspaniałych przygód, a także wywiad z twórca tej wspaniałej imprezy. Swoją droga wiele razy widziałam, w trakcie swojego pierwszego pobytu na Kolosach, organizatora i nie wpadłabym na to, że to jest ON. To szalenie skromny człowiek, która wtapia się w tłum. Moje wrażenia z tegorocznych KOLOSÓW, mogliście przeczytać tutaj. To był mój pierwszy raz, ponieważ zawsze w tym terminie wypadał mi zjazd.

Idea jest wspaniała, impreza jest fenomenalna, spotykani tam ludzie są genialni...a te historie...trzy dni, spędzone w hali od rana do wieczora, na wysłuchiwaniu opowieści podróżników...Ile razy miałam łzy w oczach, śmiałam się na głos i wracałam do swoich własnych wspomnień, z podróż z Tajemniczym.

Tak, podróże to jest to...


....a miało być o książce :) O książce nie ma co pisać, musicie ją przeczytać, jest genialna. Pokazuje, jak wiele człowiek może pokonać siłą woli...Pokazuje także, co to jest pasja.



Oczywiście w trakcie czytania miałam wiernego towarzysza-ja byłam w świecie podróży, a ona w świecie snów... :)

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Różności.

Lubię oglądać zdjęcia. Wszystkie. W necie, w czyimś albumie, na swoim kompie. To dla mnie najwspanialsza pamiątka, jaka może być :)

Często wracam do naszych wspólnych zdjęć. Z wakacji, z wydarzeń, w których bierzemy udział...:) Jest co oglądać :)
Ostatnio natrafiłam na kilka, takich nieuporządkowanych.

Herbata, jaką piliśmy u przyjaciół Tajemniczego. Swoją droga, to strasznie dawno u nich byliśmy...Za to jak ona cudownie wygląda...nie mogłam oderwać oczy od dzbanka, kiedy kwiat tej herbaty się otwierał :)




Taki prezent sprawiłam koleżance na nowe mieszkanie, przy okazji spotkania o którym pisałam tutaj. Prezent się spodobał a ja sama chętnie kupiłabym sobie taką filiżankę...mam jednak już swoje korytka :)




Ciastka, które próbnie robił Tajemniczy...wyszły pyszne, a co najciekawsze z "odpadów" czyli z resztek produktów, których używaliśmy do czegoś innego :) Czy to nie fenomenalne?



niedziela, 3 sierpnia 2014

Dom Bretanii-wygrana :)


Każdy z Was kto czyta mnie regularnie, pewnie pamięta moje wpisy o Domu Bretanii (tutaj o modzie i tutaj o winie). W czasie trwania Dni Kultury Francuskiej i Frankofonii były organizowane rozliczne spotkania. Na jedyny, z nich udało mi się wygrać wspaniałą paczkę, które zawierała kilka dobroci. Jednak najbardziej zapadły mi w pamięć oryginalne kanadyjskie ciasteczka...oszalałam na ich punkcie...są fenomenalne...Ich smak jest nieoczywisty są jednak baaaaardzo smaczne :) Jeśli nie mieliście okazji ich spróbować, to bardzo gorąco polecam :)




sobota, 2 sierpnia 2014

Przeczytane: "Wszystko jest po coś"


Moim zdaniem, okładka książki nie zachęca. Nie dlatego, że przedstawiony mężczyzna nie jest przystojny. zwyczajnie okładka nie zaciekawia. Nie zwróciłabym uwagi na tą książkę w księgarni. Jednak jej treść jak najbardziej zwraca uwagę i skłania do pochylenia się na sobą samym i swoim życiem.

Pozycja napisana w formie wywiadu rzeki. Nie unika trudnych pytań. Stawia odpowiedzi, które czasami zaskakują. Kilka razy się popłakałam w trakcie jej czytania.

Jest to pozycja, która pokazuje, że ludzka siła, tkwi w jego umyśle. W motywacji. Jeżeli w swojej głowie jesteś przegrany, to naprawdę jesteś. Jednak jeśli w swojej głowie widzisz szansę, wierzysz, że się uda...to się uda.

Devinette, myślę, że to bardzo dobra książka dla Ciebie :)

Polecam każdemu, kto właśnie stoi na rozdrożu w swoim życiu, waha się albo się pogubił.  To pozycja obowiązkowa. Ponieważ dzięki niej, żyje się łatwiej.